Kolejny dzien naszej wyprawy,chyba juz czwarty.Dzis spotkam sie z Grzegorzem po tylu latach.
Dzien zaczal sie koszmarnie.Muszki juz na nas czekaly kiedy wyszlismy z namiotu.Dopadly nas i kasaly gdzie sie da.Bylo to straszne.Szybko wsadzilam Kube do auta.Potem pomoglam mezowi spakowac auto,zamknac namiot i w nogi.Uciekamy od tych strasznych wampirkow.Nareszcie.Muchy zostaly za nami.Maz chce zalaczyc nawigacje,a tu...............nie mamy radia.Co jest ?Dlaczego nie dziala?Rozkodowalo sie.Ale dlaczego? No nie.Znowu cos.Miga caly czas jakas lampka,nie ma radia,a co za tym idzie i nawigacji.No po prostu bosko.Maz nie umie przypomniec sobie kodu do radia.Dzwonimy do domu ,do starszego syna i prosimy aby w dokumentach od samochodu poszukal kodu.Dzwoni po jakims czasie,ze niestety nie znalazl.No trudno.Musimy sobie jakos poradzic.Jedziemy wedlug mapy.
Dzwoni Grzegorz i pyta gdzie jestesmy.Umowilismy sie ,ze wyjedzie po nas jak bedziemy w Espeland.Mam dac mu znac.
Dojechalismy jakos do Indre Arna.Indre Arna to niewielka miejscowosc polozona kilka kilometrow od Bergen.W niej znajduje sie zaklad " Toro ",ktory produkuje sosy,zupy i inne artykuly spozywcze.Oczywiscie oznakowanie nijakie wiec troche pobladzilismy.Ale w koncu wjechalismy na dobra droge.Juz niedaleko bedzie Espeland wiec dzwonie do Grzegorza.Bedzie czekal przy campingu.O.K.