Droga biegnaca od granicy taka sobie.Ani dobra,ani zla.Dookola pola,laki i nieuzytki.Mijamy maly meczet,jakas stacje benzynowa.W dali,na wysokiej gorze majacza ruiny twierdzy.Wjezdzamy do miasta.Witaja nas slumsy.Parterowe,walace sie domy.Tak zyje lokalna biedota.Obok biegaja albanskie dzieci.Bose,brudne ale wesole.Mijamy jakis budynek, w ktorym odbywa sie wesele.Mloda para wsiada do mercedesa i z piskiem opon mija nas.Wjezdzamy za nimi na stary,drewniany most.Mam wrazenie,ze sie zawali.W dole plynie leniwie,w szerokim korycie rzeka Bojana.Przejezdzamy przez most i jestesmy w centrum miasta.Kurz,brud i chaos.To musi byc Muriqan.W koncu jakies znaki informacyjne.Kierujemy sie na stolice-Tirane.
No i jestesmy w Albanii.Juz w Muriqan mozna posmakowac i poczuc klimat tego dziwnego ale niesamowicie ciekawego i w zasadzie nieznanego nam jeszcze kraju.Po przekroczeniu granicy widac calkiem inny swiat.Albania zadziwia na kazdym kroku.Poczawszy od jezyka,ktorego w zaden sposob nie idzie zrozumiec,bo nie przypomina zadnego innego jezyka na swiecie.Wiele osob uwaza Albanie za dziki kraj.Panstwo to nie utrzymywalo kontaktow z nikim.Jest to kraj samochodow ( Albanczycy lubia auta,a szczegolnie mercedesy) i bunkrow ( ciagnacych sie wzdluz granicy,ktore sa pozostaloscia z okresu gen.Envera Hodzy ).A tak naprawde to bardzo urokliwe,goscinne i otwarte miejsce.